sobota, 27 września 2014

IV część

Dzień dobry!


Witam was w  to piękne sobotnie popołudnie. Moje opowiadanie bardzo się wydłużyło - wstawiam już IV część. Mam bardzo dużo pomysłów na rozwinięcie fabuły i wzbogacenie treści, więc nie miejcie mi tego za złe, że moje krótkie opowiadanie powoli przeistacza się w powieść! Koniec całej historii nastąpi niedługo. Tymczasem- proszę o komentarze, sugestie, pomysły lub krytykę. Bez niej nie mogę tworzyć, bez was nie mogę tworzyć! 


ZAPRASZAM DO CZYTANIA :)
                         ....  i komentowania.


- Nie, skąd. – odparła po dłużej ciszy. Patrzyłem na nią, lustrując ją wzrokiem. Ona dalej bawiła się bransoletką, a po chwili uniosła wzrok  i spojrzała mi prosto w oczy. – Nie jestem w ciąży. Nie wiem skąd ten pomysł.
Miałem wrażenie, że wypracowała ton głosu, którym teraz się posłużyła. Widziałem, jak się zachowywała, gdy wspomniałem jej o ciąży! Zrobiła się nerwowa, odsunęła się. Teraz zapewne kłamie.
Opuściłem wzrok i kręciłem głową.
- Bo widzisz, gdybyś była… - zacząłem, zastanawiając się jak dobierać słowa. – Miałbym jakikolwiek powód, by żyć na tym świecie.
- No to muszę cię rozczarować. – powiedziała niezwykle chłodno.  Wziąłem głęboki oddech. Zapadła dłuższa cisza. Nie byłem pewien, czy powinienem po prostu odejść, czy zostać dłużej i z nią porozmawiać o czymkolwiek. Czułem, że kłamie. Czułem, że między wierszami jest napisane coś więcej, że istnieje coś, czego nie można odczytać wprost.
- Przepraszam. – szepnąłem w końcu. Nie spojrzała nawet w moją stronę.
- Nie ma o czym mówić. – odparła lodowatym głosem ponownie. Lodowatym, obojętnym? Czułem, że zrobiłem źle, ale czy mój obecny stan usprawiedliwia mnie w jakikolwiek sposób? Mam wrażenie, że usprawiedliwia. Chociażby w jej oczach. 
- Matka na pewno do ciebie nie dzwoniła? Dziwi mnie to, przyjaźniłyście się. – rzuciłem, czując się pewniej. Odwróciła głowę w moją stronę.
- Nikt nie dzwonił. Przyjaźń to za dużo powiedziane, miałyśmy dobre stosunki po prostu. – odpowiedziała bardziej ludzko.
- W takim razie nic nie wiesz. – jęknąłem.
- Czego nie wiem?
- Jest coś jeszcze, jeśli chodzi o wypadek. – zamilkłem. – Boris nie żyje.
Narzeczona zesztywniała. Po prostu skamieniała. Na jej twarzy drgały jedynie nerwy.
- Nie… żyje? – powiedziała, a wargi lekko jej drgały, gdy mówiła. Opuściłem wzrok. Chwilę później ona  panicznie wybiegła do łazienki. Słyszałem, że wymiotuje.

Niedługo później wróciłem do domu.  Traciłem wszystko, co kiedykolwiek miało dla mnie znaczenie. Wróciłem do pustego mieszkania, które wynajmowałem przed wypadkiem. Wszystko ziało pustką. W tym mieszkaniu nie było uczuć. Nie było ciepła. Trudno było mi się poruszać, bo to mieszkanie nie było przystosowane dla niepełnosprawnych. Matka chciała,  żebym z nią mieszkał, przynajmniej na razie, dopóki nie poukładam swoich spraw. Będę musiał tak zrobić. Nie jestem w stanie poradzić sobie sam. Ale dzisiaj, akurat dzisiaj, nie chcę nikogo widzieć. Mogę siedzieć pod oknem, patrząc się na ulicę przez całą noc. Siedzieć – bo przecież nigdy już nie będę mógł stać pod oknem.
Wszystko pozostało dokładnie takie, jak przed wypadkiem. Przed wypadkiem Boris i ja nocowaliśmy tutaj razem. Ktoś co prawda posprzątał puszki po piwie i zrobił pranie. Matka musiała tu być.
Czułem zapach Borisa. Pewnie wydawało mi się tylko, że czuję… Nigdy nie spotkałem tak bliskiego mi człowieka. Był moim psychicznym odbiciem, psychicznym odpowiednikiem. Według mnie powiedzenie, że przyjaźń to jedna dusza w dwóch ciałach, idealnie pasowało do mnie i do Borisa.
Zabiłem go, zabiłem swojego przyjaciela, zabiłem swojego jedynego przyjaciela.
Nigdy nienawidziłem siebie bardziej niż teraz. W ogóle siebie nie nienawidziłem. Nie jestem dobrym człowiekiem i nigdy nie byłem. Gardziłem ludźmi, oceniałem, nie szanowałem. Odrzucałem bliskie sobie osoby. Przestawiałem je jak pionki. Bałem się tylko matki, a rozmawiać bez wyższości umiałem tylko z Borisem, który był chyba jedyną osobą na świecie, która potrafiła mnie skrytykować na tyle, bym postanowił swoją poprawę i zastanowił się nad sobą. Teraz nie ma go. Wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek pochylili się nade mną i spojrzeli na mnie z miłością, teraz mną gardzą, teraz mówią „zasługujesz na ten podły los”. Moja narzeczona była tak zakochana, tak mi wierzyła, tak mi ufała, pokładała w moje ręce swoje życie.  Ja tymczasem od początku byłem pewny, że nie poświęcę jej zbyt dużo czasu. Zdradziłem ją kilka razy, niczego nie żałuję. Nie podobała mi się. Wszystko zdarzyło się tak przypadkiem, z braku chęci, albo z przymusu. Zacząłem z nią być z przyzwoitości. Teraz dałbym wszystko, żeby ona była w ciąży. Wtedy miałbym kogoś, jakąś małą iskierkę nadziei, że jest ktoś, komu będę potrzebny i kto będzie mnie kochał mimo to, jak okropny jestem i jak bardzo na to wszystko  zasługuję.
Nie mogąc wytrzymać ciężaru własnych myśli, zacząłem szlochać. Ciepłe łzy płynęły mi po policzkach, kapiąc na dłonie i klatkę piersiową. Zaciągałem nosem.  Nie jestem tu nikomu potrzebny. Nikt mi nie pomoże, bo cholera, zasługuję, naprawdę zasługuję na to cierpienie! Na ten wózek, na tę nienawiść, na te krzywe spojrzenia. Zasługuję na to, naprawdę zasługuję. Jestem zbędny  i zwyczajnie niepotrzebny. Jedyne co zrobiłem w swoim życiu, to zamotałem trochę kilku osobom w ich życiach, kilka osób skrzywdziłem, a na koniec zabiłem swojego przyjaciela.
Nie zasługuję na to, by żyć.
Nie myśląc zbyt wiele, podjechałem ku szafce, w której trzymam wszystkie leki. Asortyment był, co prawda ubogi, ale gdy zebrałem wszystkie tabletki w jedną kupkę, uzbierało się ich sporo. Wrzuciłem wszystkie do miseczki i odłożyłem na bok.
Potem, podśpiewując, zrobiłem sobie naprawdę mocnej kawy. Takiej kawy, której nie da się w normalnych warunkach wypić. W lodówce był napój energetyczny. Wziąłem wszystkie tabletki, kawę i ten napój i wróciłem do sypialni. Położyłem się do łóżka.
Spokojnie, bez żadnego zdenerwowania, czując, że robię to, co powinienem, łykałem tabletki – jedna po drugiej. Były to proszki na ból głowy i tym podobne, ale miałem nadzieję, że starczą. Potem napiłem się tego napoju z wysoką zawartością kofeiny, a na koniec wypiłem duszkiem kawę.
Poczułem, jak bardzo źle reaguje na to mój organizm. Stałem się otumaniony, chciało mi się wymiotować, miałem dziwne skurcze brzucha. Coraz mniej wyraźniej widziałem, świat wydawał mi się coraz ciemniejszy. W końcu nastała ciemność. Boris, idę do ciebie.

Gdy tylko w mój umysł zaczął wdzierać się sen, znów zobaczyłem… ją.
Piękny krajobraz zalał mój umysł, parząc go ciepłem wrażeń. Znów zobaczyłem plażę,  i Słońce, i rozgrzany piach. Krajobraz zaczął zlepiać się i formować na moich oczach. Chwilę później ona, jakby wyłoniła się z podziemi, stanęła przede mną. Była tak samo piękna jak wtedy, kiedy ostatnim razem ją spotkałem. Ja sam, stałem na nogach. Na własnych, zdrowych nogach.  
- Witaj z powrotem. Szybko wróciłeś. – powiedziała kąśliwie, lekko się uśmiechając.


CIĄG DALSZY NASTĄPI

2 komentarze:

  1. ciekawy blog, też pisałam opowiadania teraz piszę wiersze

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe opowiadanie, ale musisz pamiętać o tym, że gdy piszemy dialogi, to nie stawiamy kropki bezpośrednio po wypowiedzi bohatera. Powinnaś napisać: "Nie, skąd - odparła po dłuższej ciszy", zamiast: "Nie, skąd. - odparła po dłużej ciszy". Poza tym bardzo mi się podobało :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz!
Konstruktywna krytyka napędza mnie do dalszej pracy :)

copy & paste